"Człowiek Tysiąca Twarzy" - część XIX

2010-01-18 09:59:22 Tomasz Machciński

Gość niespodziewany.

Maszyna pisząca „Mercedes” przepuszcza, męczę się nad regulacją wykleszczenia. Trwa to jakiś czas, wzywa mnie kierownik, mam gościa. Jestem tym zaskoczony, mówię kierownikowi, że to pani doktor Kucharska, jest obecnie dyrektorem Sanatorium w Kiekrzu, gdzie byłem jej pacjentem. Pani doktor będzie miała odczyt na temat gruźlicy, w szpitalu na Wolicy. Kierownik całuje rączki gościa, zamawia kawę. A mnie wychwala pod niebiosa. – Skoro tak, to, czemu Tomek tak mało zarabia? – pyta, zacny gość. Kierownik zakłopotany pociera dłońmi krawędź biurka, poczerwieniał. Po odczycie oprowadzam gościa po mieście, opowiadam o mojej pracy, o dziadku, u którego mieszkam. Jest późno. Okazało się, że nie ma połączenia do Kiekrza. Zaprosiłem panią dyrektor na nocleg do siebie. Gość zdziwiony, jak to można mieszkać w tak małym pokoju. Dziadek zaskoczony gościem. Podałem herbatę, powiedziałem, kim jest mój gość, ożywił się, poprawił ubranie. Rozmowa jednak się nie klei. Starannie pościeliłem moją kozetkę dla gościa. Ja pod kocem próbuję zasnąć na stole. Dziadek już chrapie, rano odprowadzam gościa na stację. Kupiwszy bilet daje mi sto złotych, trochę speszony podziękowałem. Zapowiadają właśnie oczekiwany pociąg. Pani doktor kupuje mi peronówkę w automacie, który jak na złość się zaciął. Jest zdenerwowana, puka swoją drobną piąstką, bez skutku. Zrobiło mi się głupio, przed chwilą dała mi stówkę. Teraz szturmuje automat o dwa złote, udaję, że nie widzę.
Pomachałem pani doktor.
W parku kaliskim.
Palmiarnia, nieduży budynek z czerwonej cegły. Naprzeciwko posąg pięknej dziewczyny z kwiatami. Wygląda to bardzo romantycznie. Wchodzę do środka, jest ciepło. Wokół dzieci hałasują. A pośrodku rośnie olbrzymia palma, która przebiła szklany sufit. Jej szczyt widać z daleka, dookoła skrzeczą pawie. Bajeczne stworzenie, gdy podnosi swój wspaniały wachlarz. Niedaleko widać niby góralski, drewniany, zdobiony dom. Obok mały staw, na nim pływają łabędzie. Na środku wysepka, na której domek, jak z bajki o Jasiu i Małgosi. Niedawno powstało mini-ZOO. Małe misie w klatkach. Niedaleko w zagrodzie groźny włochaty jak. Ma wielkie rogi. Mam ochotę na niego wskoczyć, ale ma trochę za ostre rogi. Obok leniwie płynie rzeka Prosna, szybciej płyną bardzo długie kajaki. Podziwiam siłę i zapał młodych sportowców. Idę do miasta, mija mnie w mundurze starszy, łysy pan. Jest stróżem parku, dzieciaki mu dokuczają, bo nie pozwala hałasować, jeździć rowerami, przegania laską. W barze koło ratusza zamówiłem cynadry z sosem i kartofelkami, kubek zsiadłego mleka. W domu dziadek podał mi list, od Danki, którą tutaj zaprosiłem. Ma piękną sylwetkę, ruchy tancerki, zgrabną główkę i twarzyczkę o lubieżnym spojrzeniu. Wyłudziła trochę pieniędzy, za jedną noc, oddałbym jej całą pensję. List pisany na kartce z zeszytu w linię: „Kochany Tomku! Miałam wyjechać do Poznania, ale ponieważ, gdy mi dałeś na pół litra i wypiliśmy razem z ciocią i po tej wódce strasznie się rozchorowałam i leżę w łóżeczku, od samego piątku. Kiedy żeśmy się zapoznali, tak miły, cały czas jestem z myślą o Tobie, miałam nawet bardzo przyjemne sny. Uczęszczam do szkoły, te pieniądze, które mi dałeś przeznaczyłam na lekarstwa. I teraz nie mam na podróż, bardzo proszę pożycz 100 zł., jak nie możesz to, chociaż 50. Tylko nie myśl, że wyłudzam od Ciebie pieniądze, ponieważ i tak ci się za to na pewno odwdzięczę. List przesyłam przez mojej ciotki syna i proszę zaraz odpisz. Zawsze o tobie myśląca K…ca Danka.” Trochę zmądrzałem.
Idę na „kurwie dołki”.
W upalne dni chodzę się opalać na basen, ale chętniej za basen, na „kurwie dołki”. Tam mogę sobie brykać bez koszulki, jest strumyk i ciekawy teren, górki i dołki, w których się można ukryć. W celu wiadomym, niestety nie mam z kim. Dzisiaj idę na basen, tam za to jest na co popatrzeć. Mam swoje stałe miejsce pod płotem, niedaleko damskiej toalety. Czekam na dziewczyny, które idą się przebrać, czy coś tam jeszcze. Wtedy eksponuję swoje samcze przymioty. Jestem nieźle opalony, przynajmniej z przodu. Chce mi się pić, zarzucam koszulkę, idę wolno, najbardziej krętą drogą. Zaglądam dziewczętom w ich erotyczne zakamarki. Slipy mi pęcznieją. Przywołuję ich spojrzenia, jako obiekt pożądania. Jakieś poruszenie, w pośpiechu wnoszą na taras chłopca, któremu niedźwiedź przed chwilą urwał rękę. Przyjechało pogotowie. Ruszyliśmy do zwierzyńca. Właśnie jestem świadkiem, jak jeden z misiów ogryza dłoń nieszczęsnego chłopca. Wracam autobusem z miasta do domu. Ludzi pełno, stoję przy otwartych drzwiach, omiata mnie wiosenny wiaterek. Zbliża się ulica Cmentarna. W pełnym biegu wyskakuję z autobusu, aby skrócić sobie drogę do domu. Miałem trochę kłopotu z wyhamowaniem biegu. Ludzie rzucili się do okien, myśląc, że wypadłem. Ja galopem skręciłem na Cmentarną, nauczyłem się tego we Wrocławiu. Tylko, że tramwaj wolniej jeździ i ma niższy stopień zeskoku. Zawsze wracam bardzo późno do domu, dziadek już śpi. Myślę o wypadku, będzie dylemat! Jak misie ukarać? Rozstrzelać, udusić czy lepiej powiesić?
Sumator marki Astra.
Dostałem nietypową maszynę do naprawy, sumator marki Astra. Mam się z nią zapoznać, chyba nikt jeszcze nie zna tego typu. Wygląda śmiesznie, z przodu klawiatura, trzeba mocno uderzać w klawiaturę. Po prawej stronie dźwignia, szarpiąc ją mocno do siebie zwalniamy haczykowate młotki, które wybijają wybraną liczbę, na taśmie papieru. Pan Waliszewski mówi: - Jest to bardzo rzadki i stary typ sumatora. Często się zacina i strasznie hałasuje. Jeden młotek jest złamany, ja, jako mechanik precyzyjny będę musiał go dorobić. To nie wydaje się trudne, problemem jest ją rozszyfrować. Maszynę trzeba rozmontować do podstawy, czuję się doceniony. Ostrożnie odkręcam obudowę, w środku pełno kurzu i zdechłego robactwa, po kolei układam wymontowane części, aby ułatwić sobie ponowny montaż maszyny. Strasznie dużo tych części, wymontowałem młotki, na szczęście wszystkie są jednakowe, Znalazłem odpowiednio grubą blachę i starannie odrysowałem oryginał. Kształt skomplikowany, przypomina kosę, wielkości około siedmiu centymetrów. Wycięcie tej formy nie sprawiło mi kłopotu, ale trzeba to jeszcze utwardzić. Przy tego typu maszynach młotki wybijające początkowe liczby, szybciej się zużywają. Dlatego je przeniosłem na ostatnie miejsca, mniej używane. Mistrz powiada: - Nawet ja bym na to nie wpadł. Przyniósł maleńkie pudełeczko z białym proszkiem, powiada, że utwardzimy powierzchniowo, będzie nam potrzebny cyjanek. Cyjanek? Że też mistrz nie boi się trzymać tak groźnej trucizny, pomyślałem. Maszyna sprawna, mistrz zadowolony, stałem się specjalistą tego modelu.
Dolary tanio kupiłem.
Znajomy namawia mnie na kupno dolarów kanadyjskich, za pół ceny. Nie wiem, do czego mi będą potrzebne. Ale nie daje mi spokoju, powiada, że to jest wyjątkowa okazja. Dzisiaj niedziela, jutro pójdziesz do banku i masz drugie tyle, ja nie mogę czekać do jutra. Za cztery stówy kupiłem osiem banknotów. Pomyślałem, że kupię sobie motorower od Sławka, mówił niedawno, że tanio sprzeda. W domu zacząłem się przyglądać mojemu nabytkowi. Nigdy nie miałem w ręku obcej waluty. Moje dolary są takie biedne, po drugiej stronie puste. Spotkałem Józka, on taki oczytany, na pewno będzie się znał, pomyślałem. Pokazałem moje dolary. Spojrzał i parsknął śmiechem, kupiłeś nalepki okolicznościowe. To skurczybyk, niech go. Józek z litości zaprosił mnie na herbatę do „Ratuszowej”. Kawiarenka mała, zadymiona i szumna. Doszły nas słuchy, że podaje nam kelnerka, którą niedawno ktoś zgwałcił. Nie dziwię się, jest młoda i pociągająca. Chciałbym się z nią umówić, ale nie mam odwagi. Józek chce to załatwić, ja protestuję. Bo pomyśli, że to z litości. Innym razem - powiedziałem. Muszę jechać dziadkowi załatwić węgiel. Minęły dwa tygodnie, na Browarnej widzę Radka, tego oszusta, udaje, że mnie nie widzi, nie jest sam. Przyspieszam kroku, trącam go w ramię i żądam zwrotu pieniędzy. - Czego xxxxx chcesz, ja cię nie znam garbusie? Wskoczyłem na niego chwytając, jak zwykle za gardło, powaliłem. Ktoś jednak odrywa mnie ciągnąc za włosy. Jednocześnie jestem okładany ze wszystkich stron. Przez jego kolesiów. Zbiegli się ludzie, łobuzy uciekły. W domu liżę rany. Mam rozciętą wargę, ucierpiały moje włosy. Jeszcze go dopadnę kiedyś samego, pomyślałem. Przyszła oczekiwana przesyłka od Adasia ze Śremu, mała, ale ciężka. To Walter, prawdziwy pistolet znaleziony w lesie, wspaniałe uczucie trzymać w ręku coś takiego, ciekawe, kogo i ilu posłał na tamten świat. Jest bardzo zardzewiały, w tajemnicy zabrałem się do renowacji. Mam nawet jedną kulkę, którą buchnąłem z marynarki tajemniczemu panu, który często odwiedzał panią Wiesię w Bodzewie. Tylko ciekawe jak się z niej rozliczył?

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować