EMIL KUCHCICKI: SZEWC Z PASJĄ... WĘDKARSKĄ

2014-04-28 16:37:00 Sylwia Kwiatkowska

Pracuje w zanikającym zawodzie i nie ma następców. Serce wkłada we wszystko, co robi, ale najbardziej kocha wędkowanie.

Zawód: szewc
Do zawodu szewca doszedłem przypadkiem. Nie był on mi przekazany przez ojca lub kogoś z rodziny. Wcześniej pracowałem na zmiany jako hafciarz w kaliskim „Hafcie”. Nieźle zarabiałem, ale przy produkcji obuwia mogłem zarabiać cztery razy tyle. Z początkiem lat 90-tych kolega, który zamierzał produkować buty namówił mnie do współpracy. On sam też nie był szewcem i nie miał pojęcia o tej pracy, ale przyszły czasy, że produkcja obuwia polegała na „składaniu” gotowych elementów, więc wydawało się, że to nie będzie nic trudnego. Kolega uruchomił w Kaliszu zakład, wyposażył go w co potrzeba, zatrudnił ludzi, a mnie zrobił brygadzistą, mimo, że nic nie umiałem. Przez pierwsze dwa tygodnie to z naszej produkcji raczej wychodziła masakra, a nie buty. Metodą prób i błędów dochodziliśmy do wyrobu, który jakoś nadawał się do chodzenia, ale daleko mu było do ideału… Dopiero po dwóch miesiącach zaczęliśmy coś sprzedawać.

Jakość nad ilość
Po rotacji pracowników zostało nas 8 osób. Każda para butów sygnowana była numerem przypisanym do konkretnej osoby, więc wiedzieliśmy czyje buty wracają z reklamacją. A wracało ich niemało. Wtedy z kuzynem (który też się tam zatrudnił) postanowiliśmy, że nie może tak być. But musi być starannie wykonany, porządnie obstalowany i wygodny. Jak się coś robi, to dobrze, a nie po to, by się buty wracały. Zaczęliśmy dokładniej pracować, a tym samym dziennie mniej produkować, ale za to nasze obuwie przestało wracać, czyli jakość, a nie ilość !
Ale po kilku latach, na skutek różnych zawirowań i zmian nasz zakład zamknięto.

Praca pod okiem mistrza
Zatrudniłem się u prawdziwego kaliskiego szewca z rodzinnymi tradycjami – pana Kuświka. Tam przyszło mi robić buty od podstaw. I wtedy zobaczyłem, że moje „wielkie umiejętności” przy fachowości tego szewca i innych razem z nim pracujących są bardzo niewielkie. On robił dziennie 5 par, a ja na początku jedną, czasem dwie. Jednak z czasem zacząłem dorównywać mistrzowi, chociaż jego buty – to było dla mnie „mistrzostwo świata”! Ale się uparłem, starałem się robić wszystko najlepiej i najdokładniej jak tylko umiałem, bo wiedziałem już, że jakość w tym zawodzie jest najważniejsza ! To było dla mnie cenne doświadczenie.

Pierwszy biznes
Wtedy postanowiłem samodzielnie zająć się produkcją butów, ale tylko ze skóry. W ciągu tygodnia potrafiłem zrobić 20 par półkozaków, wychodziłem na rynek i wszystkie je sprzedawałem. Urząd skarbowy co tydzień mnie kontrolował, a inni sprzedawcy obuwia patrzyli z zazdrością, bo ich buty z tworzywa sztucznego były o połowę tańsze, a nie miały takiego popytu.
Kiedyś udało mi się kupić w Warszawie z upadającej firmy „Syrena” angielskie męskie cholewki, ćwiekowane maszynowo. To był piękny niebieski nubuk. Jak wystawiłem ten wzór na rynek, to chodzili za mną ludzie z firmy Big Star, żeby im takie produkować, bo świetnie pasowały do dżinsów. Ale niestety dawali za niską cenę i nie dałem się wykorzystać. Te buty były tak zrobione, że niektórzy moi koledzy chodzą w nich do dziś !
Ale źródełko tych cholewek się skończyło i znów trzeba było za czymś się rozejrzeć. Zresztą cena skóry poszła bardzo w górę, więc moje buty musiałyby dwukrotnie zdrożeć, aby mi się opłacała produkcja. A to było niemożliwe. Rynek został „zalany” wyrobami skóropodobnymi, które są tańsze, ale daleko im do jakości skóry. To jakby porównać masło do margaryny.

Nie piję jak szewc i nie miewam szewskich poniedziałków
Znalazłem ogłoszenie, że na Łaziennej potrzebują szewca, bo jak się okazało jeden pracownik nie „wylewał za kołnierz”. Od piątku „pił jak szewc” i w „szewski poniedziałek” nie mógł pracować. Wszystkie te powiedzenia o szewcach niestety w jego przypadku się sprawdziły… Na szczęście mnie w ogóle nie dotyczą.
Zacząłem tam pracować na dostarczanych materiałach, które niestety okazywały się nie takiej jakości, jak należy. Były tańsze, ale kiepskie, bo szybciej się zużywały. Po jakimś czasie takiej „oszczędnościowej gospodarki”, zakład zaczął podupadać, bo klienci zaczęli odchodzić. A ja nie chciałem być dłużej kojarzony ze złą jakością. Wtedy zaproponowałem, że sam pokieruję zakładem i będę zamawiał dobre materiały do produkcji butów. I to był strzał w dziesiątkę ! Przez następne 5 lat nie mogliśmy się wyrobić z zamówieniami! Czasem bywało tak, że musieliśmy zamykać zakład, żeby obrobić bieżącą robotę! I wówczas zrobiłem sobie taką reklamę, że klient, który do mnie przychodził, już ode mnie nie odchodził. Po kilku latach niestety zakończyłem współpracę, ponieważ wspólnicy okazali się nie do końca uczciwi.

Straty
Podczas 5 lat pracy na Łaziennej uzbierało się około 100 par butów, które ludzie przynieśli do naprawy i ich nie odebrali. Wszystkie były naprawione, ale większa część z nich była niezapłacona, Kiedy stamtąd odchodziłem, to nie chciałem ich zabierać ze sobą, więc wystawiłem je na chodnik. Po kilku godzinach nie było śladu po tych butach. Jedna pani przyszła z workiem i chciała je wszystkie zabrać, ale nie pozwoliłem, bo może zaczęła by je sprzedawać, a tego nie chciałem. Wolałem, żeby ludzie sobie brali po jednej parze. Obliczyłem, że moja robocizna i materiał to wkład około 2 tys. zł. Ale to już przepadło.

Moje buty na scenie
Ponad 10 lat temu kaliski teatr zamówił u mnie uszycie 20 par butów, które miały być gotowe za 3 dni. To były wysokie rybaczki z rypsu do jakiejś rosyjskiej sztuki. Pracowałem całe noce, żeby zdążyć i udało się. Jakiś czas potem widziałem, że moje buty „zeszły” ze sceny i „chodzą” po ulicy, więc musiały być wygodne i trwałe. A ja zyskałem nowych klientów z teatru.

Rodzina
Mam dwoje dzieci: syna i córkę i małą wnuczkę Gabrysię. Chciałem syna i zięcia wciągnąć we wspólny interes, chciałem, żeby do mnie przyszli uczyć się zawodu, ale nie chcieli. Młodzi wolą inną pracę, a przecież szewc też jest ludziom potrzebny.
W domu też potrafię wszystko zrobić i nawet żona się ode mnie wiele nauczyła, przede wszystkim dokładności. Sama potrafi np. kłaść tynk strukturalny, pomalować ściany i sufit bez spękań, a nade wszystko potrafi pięknie dekorować mieszkanie.

Szewska pasja do wszystkiego
Jestem niskiego wzrostu, w młodości ćwiczyłem kulturystykę. W domu nas było ośmioro: pięciu braci i 3 siostry. Moi rówieśnicy zawsze byli ode mnie wyżsi, ale ja nie chciałem być popychany, więc zawzięcie trenowałem, żeby być silnym i nikogo się nie bać. I tak było ze wszystkim do czego się wziąłem. Byłem tytanem pracy, zawsze się angażowałem do końca i wszystko musiało być perfekcyjne. Kiedy kupiłem sobie owczarka alzackiego, to tak go wychowałem i wyszkoliłem – czytając odpowiednie poradniki, że wzięła go ode mnie policja. Zawód szewca wybrałem przypadkiem, nie z zamiłowania do tej pracy. Ale gdybym wybrał coś innego, tak samo bym się przykładał do pracy, żeby mi nikt nie zarzucił fuszerki. To nie znaczy, że ja nie lubię swojej pracy. Wręcz przeciwnie – lubię, wkładam w nią całe serce i nie wstydzę się tego kim jestem, bo ludzie mnie szanują i doceniają.
Od ubiegłego roku pracuję samodzielnie na Grodzkiej. Powoli wracają do mnie stali klienci. Ale już nie wyrabiam butów, tylko je naprawiam. Chyba, że na specjalne zamówienie kogoś z najbliższej rodziny.

Grube sumy i „latające” sandacze
Pierwszą rybę złapałem pod opieką ojca, kiedy miałem 8 lat. To była certa i ważyła 2 i pół kilo.
I wtedy złapałem bakcyla wędkarstwa. A że znów chciałem robić wszystko najlepiej jak się da, szybko stałem się kadrowiczem w Polskim Związku Wędkarskim.
Największą moją rybą był 100-u kilowy sum z zalewu Szałe. Cztery godziny prowadził moją łódkę, ale sprzęt nie wytrzymał i nadal tam pływa…
Jestem łowcą sandaczy. Na zakończenie sezonu wędkarskiego zarzuciliśmy wędki i widzimy, że ryba bierze na mojego kija. Puściłem żyłkę, potem zaciągnąłem, poczułem hol – jest dobrze. Ale nagle żyłka zaczęła unosić się do góry i naszym oczom ukazał się… opierzony sandacz ! Okazało się, że to wielka rybitwa złapała przynętę, a nie ryba. Zanim ją uwolniłem z haczyka, to jeszcze mnie podziobała.
Umiejętność wędkowania polega na tym, że trzeba się nastawić na łowienie konkretnych ryb. Wtedy trzeba wiedzieć, czym dany gatunek zanęcić i kiedy łowić. I znowu zafunkcjonowała stara prawda: jak się kocha to, co się robi, trzeba to poznać dogłębnie i wtedy wszystko się uda! Wtedy zawody można wygrać w domu, czyli zanim wyjdzie się nad wodę. Po prostu dobre przygotowanie i trochę taktyki jest podstawą udanych połowów.

Dłużej wędkuję niż pracuję zawodowo
Od 45 lat należę do Polskiego Związku Wędkarskiego i jestem też w Zarządzie Koła Kalisz Miasto.
Brałem udział w klubowych mistrzostwach Polski i w zawodach międzynarodowych. Mam najwyższe odznaczenie – Złotą Odznakę z wieńcami, więc już za kartę wędkarską nie płacę.
Wprowadziłem też młodzież w struktury kadry narodowej, kilka osób pojechało na Mistrzostwa Świata. Do dziś wychowałem ponad 200 uczniów, którzy już łowią lepiej ode mnie, ale zawsze mówią, że to ja ich nauczyłem i jestem z tego dumny!

Prosna pełna ryb
Ryby w rzekach i akwenach zaczynają się odradzać, głównie dlatego, że skasowano zakłady pracy, które wrzucały swoje ścieki do pobliskich wód. Nie jest to zasługą działań proekologicznych, tylko ostrych pociągnięć gospodarczych. Niektóre ryby po prostu wyginęły w zatrutych rzekach, a teraz po zarybieniu rozmnażają się bez przeszkód i można je łowić. Na Prośnie pojawiła się na przykład ryba – świnka oraz rzadka ryba – brzana. W święta wielkanocne wyciągnąłem z Prosny 20 dużych leszczy. Lubie jeść ryby: sandacze, sumy, liny, leszcze.

Złota rybka
Gdybym złowił złotą rybkę, to bym chciał, żeby ludzie wsłuchali się w piosenkę Czesława Niemena “Dziwny jest ten świat” i starali się go zrozumieć, a nie działać przeciwko niemu. Ludzie, którzy mają władzę często wypowiadają się na tematy, o których nie mają pojęcia i to jest żenujące. Jeśli chce się coś zmieniać, trzeba się na tym znać, jak na każdej robocie. To jak w przyrodzie: jeśli zniszczy się jedno ogniwo (np. rzeki), to niszczy się cały łańcuch. Jedna zła decyzja pociąga za sobą szereg złych skutków i trzeba mieć tego świadomość. Psuje się łatwo, ale odbudowa trwa latami. Mam nadzieję jednak „że ludzi dobrej woli jest więcej”.

Opracowała: Sylwia Kwiatkowska

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować