"Człowiek Tysiąca Twarzy" - część XXII

2010-02-08 09:46:32 Redakcja Calisia.pl

Zespół „Młody Blues”.

Zimą wieczorami często chodzę do Kadeku, na Łazienną, ciągnie mnie do muzyki, widowisk. Siadam samotnie na widowni. Obserwuję, słucham godzinami, co się dzieje na scenie. Nikogo nie obchodzę. Ja z kolei nie mam odwagi ani sposobu, aby zaistnieć na scenie. Czaję się i czekam na okazję. Jestem anonimowym cenzorem zdarzeń. Najczęściej ma tu próby zespół, niedawno „Telstar”, obecnie „Młody Blues”. Wirek Spychalski, młody, dynamiczny chłopak, gra na gitarze elektrycznej własnej roboty. Jak bym umiał grać też bym sobie taką zrobił. Wiem, bo pracujemy razem w Centrali Maszyn Biurowych na Górnośląskiej 21, naprzeciw zakładu „Meblostyl”, przed którym zawsze stoi pionowo tapczan, przy nim jego właściciel, pan Szczepaniak, czapkujący przechodniom, a w szczególności paniom, zapraszając do środka. Na pianie gra przystojny Bogdan Pytlinski, syn taksówkarza, któremu naprawiałem zabytkowe sumatory. Jest chyba liderem zespołu, bo zna nuty. Na bębnach Bizon, solidnej budowy chłopak, gdy gra swoje solówki ponosi go. Kiedy szczytuje zamyka oczy i głowę mocno wychyla do tyłu, chyba jest fanem Badiricza. Widziałem kiedyś w telewizji jego popisy, facet po sześćdziesiątce. To wirtuoz, jak wchodzi w trans, to jego pałeczek po prostu nie widać. Są jeszcze dwie gitary, muzykalny Kropa gra i śpiewa oraz Sławek, gitara rytmiczna. Zespól przygotowuje się do nagrania płyty. Niektórzy mają już swoje dziewczyny. Czasem się kłócą, ale jak już grają to widać, że to ich rajcuje, sprawia radość. Szkoda, że nie umiem grać.
Znajomy porucznik.
W zakładzie zjawił się znajomy porucznik MO z dworca. Pyta mnie: - Co słychać? Mówię, że jest fajnie, pogadał trochę z kierownikiem, widać, że się znają. A mi powiedział, abym go odwiedził po pracy, mieszka w tym samym domu na czwartym piętrze. Po fajrancie zjawiłem się na u pana milicjanta. Poczęstował mnie zupą, którą podała mi miła, ciemnowłosa pani Basia, z niezłym biustem. Być może jego żona. Zaczął wypytywać jak się urządziłem, czy byłem w komitecie. Pan Roman, tak ma na imię gospodarz, poczęstował mnie lampką wina. Przy winie, klimat niemal rodzinny, z zaciekawieniem słuchają o moim losie. Ale najbardziej, gdy napomknąłem, że miałem kogoś w Ameryce, zostały tylko pocztówki i listy, wszystkie pisane po angielsku. Pan Roman poprosił mnie żebym je przyniósł. Pytam – Ale, po co? To było tak dawno, niech wie jak ci jest ciężko, może ci pomoże. Ociągam się, nie lubię narzekać, w końcu dałem się namówić. Dostałem w prezencie prawie nowe buty, trochę za duże. Zabrałem z mojej walizki wszystkie amerykańskie listy i pocztówki. Jedziemy, pierwszy raz w życiu jadę taryfą, nie wiem dokąd. Pan Roman w pełnej gali z Basią, zajechaliśmy pod niewielki dom z czerwonej cegły, zatopiony w zieleni, na furtce – pisze: Krystyna Tustanowska, tłumacz przysięgły. Obok więzienie, idziemy wąską ścieżką, po bokach mnóstwo kwiatów. Wchodzimy przez uroczy secesyjny ganek, opleciony winoroślą. Przywitała nas energiczna dama w średnim wieku. Pan Roman z Basią obradują przy stole. Pani Krysia przegląda moje listy. Ja oglądam pokój pełen pamiątek, trwa to długo. Więc wychodząc mówię: - Jakby, co, to jestem w ogrodzie. List został wysłany, nawet nie znam treści, nie liczę na sukces.
Skarżysko Kamienna.
Dostałem skierowanie na kurs napraw maszyn Mesko-KR.19 do Skarżyska Kamiennej, którą z grubsza znam. To pierwsza polska maszyna czterodziałaniowa, hit fabryki rowerów „Mesko”. Moim zdaniem niezbyt udana. Klawiatura przy pracy strasznie hałasuje. I bardzo często zacina się przy kasowaniu bębna. Tam mi wyjaśnią, dlaczego. Zjechało się nas chyba ponad trzydziestu z całej Polski, będziemy mieszkać w hotelu robotniczym. W pierwszym dniu wycieczka po mieście. Nieduże miasto, niska zabudowa leży na skraju Gór Świętokrzyskich. I wracamy do największego w tym mieście zakładu, to Zakłady Metalowe „Mesko”. Idziemy do biura konstrukcyjnego, gdzie pracują twórcy polskiego patentu. Już nawet powstaje nowa wersja – Mesko-Kr.13, znaczy kalkulacyjna ręczna 13 miejscowa. Jest zgrabniejsza, na pewno lepsza. Na kilku stanowiskach są poddawane wielogodzinnym testom. Hałas jak w młockarni, o rowerach nawet nie mówią. Wykłada nam jeden z konstruktorów wynalazku. Jestem bardzo skromny i nie będę się chwalił, że nie tylko byłem najlepszy, ale zdarzało mi się poprawić konstruktora, który chyba ze złości zadawał mi najtrudniejsze pytania. Ale ja maszynę znałem już na pamięć, każdą jej część, nie było na mnie haka. Proponują mi pracę na montażu. Na razie miałbym mieszkać w hotelu robotniczym, dlatego też „na razie” nie mogłem przyjąć tej zaszczytnej propozycji. Minęły dwa miesiące. Przyszedł list z Ameryki. Pojechałem do pani Krysi. W liście radość z ponownego spotkania i że jest jej bardzo przykro, z mojego tak tragicznego położenia. Wysłałam już czek. Bardzo dziękuje przyjaciołom, którzy w twoim imieniu do mnie napisali. Po tygodniu przyszedł czek na sto dolarów. Poczułem się bogaty. Porucznik pouczył mnie, abym w banku odebrał tylko w bonach, bo w złotówkach za dolara dostanę tylko 24 złote, w bonach 72 złote, oczywiście na czarnym rynku. Ja od ciebie kupię. W banku nie zgadzam się na wypłatę w złotówkach. Zdziwiona Pani okienku mówi, że nie można inaczej. To proszę czek zwrócić nadawcy, powiedziałem stanowczo. Poszła na zaplecze, czekam i myślę, czy nie przesadziłem. Na szczęście niechętnie, ale wypłaciła w bonach. Milicjantowi sprzedałem po 60 złotych. Całą sumę wpłaciłem na książeczkę mieszkaniową. Na mieszkanie komunalne nie mam, co liczyć, bo już trochę zarabiam. Zapisałem się na kawalerkę, typu M-2, najtańsze i najkrótszy czas oczekiwania, mam siedem lat czasu.

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować