"Człowiek Tysiąca Twarzy" - część XXVII"

2010-03-22 10:14:30 Tomasz Machciński

Świątynia Diabła

Pierwszy „Sylwester”. W zeszłym roku moje M-2 zamieniło się w świetlicę osiedlową. Kto chciał przychodził, wychodził. Mój kolega przyprowadzał kolegę, a z kolei tamten zawołał swojego kolegę. Większość nawet nie wie gdzie jest. Robią, co chcą, tańczą, piją, całują się i biją. Jestem tu intruzem. Modlę się tylko, żeby mi szyb nie powybijali, bo drzwi się nie zamykają. Rano, to jakby tornado przeszło przez mój dom. Parkiet jeszcze wczoraj surowy, czyściutki był. Tydzień czyściłem żyletką, wiórkami, klapkę po klapce, metrów kwadratowych szesnaście. Zmęczony leżę na tapczanie i tak myślę, mam to i tamto, ale wciąż jestem sam. W każdej chwili mogę na tapczanie umrzeć i nikt nawet o tym nie będzie wiedział. Co się stanie z moim dorobkiem. To może lepiej z okna wyskoczyć, nic z tego, mieszkam na parterze. Mam lepszy pomysł, wziąłem aparat. Niedaleko stoi dziesięciopiętrowy blok w stanie surowym. Wchodzę na dach, jest piękna pogoda, samochody i ludzie niczym zabawki. Nastawiłem szybko aparat na czas, oparłem o ściankę strychu gdzie są suszarnie. Zwolniłem samowyzwalacz, stoję na krawędzi dachu, podnoszę ręce. W tym momencie coś głośnio klasnęło, przestraszony kiwam się, to w przód to w tył i chyba przypadkowy podmuch wiatru mnie uratował. To aparat się przewrócił i mnie przestraszył. Serce mi wali, trzęsę się. Chwyciłem za aparat i szybko schodzę. Na schodach mijam ludzi, pytają, co się stało. Nic, trochę za nisko zażartowałem. Nie należy igrać ze śmiercią, mogło to być moje ostatnie wcielenie. Moja kawalerka - mam piękny czerwony dywan kaliski, małą zgrabną ławę oraz dwa wygodne czerwone fotele. Pokój pomalowałem na kolor biskupi, nad tapczanem wisi podświetlony od środka plakat z filmu Misami „Świątynia Diabła”, widoczny nawet przy zgaszonym świetle. W narożniku pod sufitem psychodel, podłączony do magnetofonu. Modeluje kolorami świateł, według muzyki. Efekt i nastrój wspaniały. Kupiłem zgrabny przeceniony czerwony kredens kuchenny. Górną część przymocowałem z boku, dorobiłem nogę. I jest barek, biblioteczka, szuflady z mosiężnymi uchwytami, miejsce na ciekawe drobiazgi. Najważniejszy mebel to dwuosobowy solidny tapczan. Ściana frontalna to makieta z moimi ulubionymi fotami, wcieleniami. Skasowałem wszystkie rury od gazu. Kuchnia jest jednocześnie malutkim pokoikiem, w którym zmajstrowałem składane łóżko, materac własnej roboty. Okna mają kwieciste zasłony, obok stoi spore drzewko cytryny. Zmontowałem zegar wahadłowy, w częściach kupiony w parku za jabola. Na nim położyłem prawdziwą czaszkę. Wczoraj byłem w suterynie u Zenka narkomana, w jego jaskini. Mroczna, mała izba, na ścianie wisi kompletny ludzki szkielet. Od niego za dychę kupiłem czaszkę. Ma ich kilka, sam je czyści, w kotle gotuje. Nawet nie pytam skąd je ma. Proponował mi tanio, całego trupa. Mówię, że nie o takie towarzystwo mi chodzi. Przyszła jego dziewczyna, całkiem zgrabna wysoka babka. Pasują do siebie, często ich widzę razem na mieście. Zbliżają się święta, „Sylwester”, Nowy Rok 1973. Jest naprawdę pięknie.
Makabryczny Sylwester
Moja świątynia przygotowana na prywatkę sylwestrową. Przed chwilą Zbyszek i Wojtek zawiadomili mnie, że idą jednak do "Ikara", więc został tylko Sławek z Jolą, szukam jeszcze kogoś z przyjaciół. Już za dwie godziny dwunasta, jestem na Rogatce, na ulicach pusto. Minąłem Cmentarną, na której mieszkałem. Na Górnośląskiej spotkałem znajomego z dziewczyną, która mi się podoba. Więc ich zaprosiłem, zabrali kolegę, którego nie znam. Mają dwa patykiem pisane wina. Włączyłem magnetofon, rozmowa się nie klei, nie ta sfera zainteresowań. Kanapki zjedzone, Sławka nie ma. Wino wypite, goście się czują jak u siebie. Nieznajomy popisuje się swoją tężyzną i tatuażem. Niedawno opuścił więzienie w Rawiczu. Opowiada, jak to kiedyś miał ochotę koniecznie komuś w xxxxx ić. Trafił na starszego przechodnia, złamał mu szczękę. Nie mógł zdjąć obrączki, spieszył się, więc odciął wraz z palcem. Nie wiem czy to prawda, ale lepiej, żeby mnie nie musiał przekonywać. Obrączki nie mam, ale mógłby mi uciąć coś innego. Uwaga - wybija dwunasta, otwieram czerwonego szampana. Zenka znam tak przelotnie, to z powodu jego dziewczyny go zaprosiłem, jest zgrabna i ma takie pociągające, xxxxx skie spojrzenie. Mietek grypsem życzy mi, abym nie musiał nigdy trafić do pierdla. Klepnął mnie w tyłek, mówi: - Masz git dupkę. Ja, lekko wypity, popisuję się dyskotekowym tańcem, który nie robi na nich wrażenia. Około drugiej Mietek z Krystyną zamknęli się w kuchni, jest tam łóżko. Zenek wkurwiony siedzi w fotelu, próbuję się zdrzemnąć. Nad ranem Mietek woła: - Zenek, choć sobie podymać. Po południu rozkoszni goście zjedli już wszystko, oprócz soli. Ale ani myślą mnie opuścić. Nagle ktoś dzwoni, idę otworzyć, ale Mietek zatrzymał mnie za włosy, trzymając kosę w ręku. Z bezczelną miną powiada: - Człowiek, tu ja rządzę, kumasz? I wszystko było jasne. Nie dałem mu poznać, że się boję. Jakby nic się nie stało czytam sobie książkę. Wieczorem razem ponownie zamknęli się w kuchni. Długo słychać krzyki, śmiechy, jęki i łomoty. Po dwóch godzinach, Zenek pyta mnie czy chcę sobie podymać? Zignorowałem pytanie, samczy instynkt mówi idź, lecz duma stanowcze nie. Do pracy iść nie mogę, kimali do południa. Nie ma co jeść, z bólem serca mnie opuszczają.
Przyjechał do mnie Józek
Wpadł do mnie Baranowski, musi jeszcze pozałatwiać trochę spraw meldunkowych itd. Wygląda na szczęśliwego, jak na razie wszystko się układa. Powiedziałem mu, że wczoraj mnie wyrzucono z partii. Ciebie, a to za co? No wiesz prywatki, jedna z uczestniczek wspólnej nocnej zabawy, chyba ze strachu, rodzicom powiedziała, że my ją siłą zatrzymali i gwałcili itd. Było nas chyba osiem osób, nie powiem, że graliśmy w Chińczyka. Ale nie było przemocy, wszyscy przychodzili i wychodzili, kiedy chcieli. Już o świcie wparowała do mnie milicja, rewizja, znaleźli plik zadowolonych nagich młodych dziewczyn. Jest ich trzech, czują się jak u siebie. Jeden z nich przeglądając moje fotomodelki, pyta kumpla: - Kurwa, patrz, co robi takie coś, że mu się rozbierają nastolatki? Niedawno późnym wieczorem pod ratuszem zagadałem z dorodną panią. Powiedziała krótko: - Idź do domu. Szła za mną w pewnej odległości, zaholowałem ją prosto do łóżka. Tam mi wyznała, że jest mężatką i pracuje w milicji. Była bardzo spragniona, rano spiesząc się do pracy pocałowała mnie namiętnie. Kto wie czy nie jego żona? W szufladzie znaleźli legitymację PZPR. Wszystko mi rekwirują, nawet prześcieradło. Zamknęli mieszkanie nie oddając mi kluczy. Idziemy - powiadają. Jako podejrzany o gwałt wylądowałem na dechach, do wyjaśnienia. W korytarzu prowadzą kolegę naszej ostatniej prywatki. Jestem na badaniach u doktora Makowca, siwy, spokojny starszy pan, specjalista kryminologii. Stoję nago, z lupą w ręku, maca i ogląda mnie powoli ze wszystkich stron, o nic nie pyta, szuka śladów walki. Jest wyraźnie rozczarowany, wyszło mu, że się nie broniłem. - Panie Tomaszu, osiem latek w pierdlu to nie majówka. Przesłuchania - kto, z kim, gdzie i po co, na co i dlaczego? W końcu z braku dowodów gwałtu, przemocy, niespójnych zmieniających się zeznań poszkodowanej, sprawa została umorzona. Myślę, że chyba nikt mi nie zazdrości tego 48-godzinnego szoł.
Gdzie i kiedy zgubiłeś Boga?
Tomasz, jak to z tobą, kiedyś o mało co ksiądz, dzisiaj komunista, czyli ateista. No cóż, tak to wygląda, czas i środowisko człowieka zmienia. No dobrze, ale kiedy i gdzie zgubiłeś Boga? - pyta Józek. Najpierw musimy dokładniej określić, co to lub kto to jest Bóg? Najlepiej wrócić do źródła, czyli do początków spostrzegania świata. Pierwsza ludzka rodzina zaczyna rozumieć skutki swoich działań. Idąc polować, słyszą i widzą: wichry, ulewy, grzmoty, płonące lasy. Przerażenie nie tylko zwierząt. Skąd? – z nieba. Zobaczył dziurę w ziemi ziejącą ogniem. Skąd? – z ziemi i mamy piekło. Przywalił niekoniecznie babie - to ryczy, ulega, potem służy - ma już władzę. To bystrzejszy umysł, który zawłaszczył sobie moce natury. Pierwszym szamanem straszy i wynagradza współplemieńców. Potem ubzdurał sobie, że skutkami natury, tam wysoko musi ktoś kierować, to Bóg. Zaczął mu bić pokłony, a ciemnocie kazał składać mu, znaczy sobie ofiary, zapewniając, że tylko jemu Bóg zaufał i kto będzie wierzył będzie zbawiony, znaczy żył będzie nie wiem po co wiecznie. W nieskończonej szczęśliwości, w Niebie. A już biada tym, którzy mu nie uwierzą, będą się smażyć w piekielnych mękach po wszechczasy. Człowiek wymyślił najbardziej perfidny sposób szantażu, aby sobie trwale podporządkować bliźniego. Jest to genialny pomysł, bo nie dotyczą go prawa ziemskie. Widzę jednak jeden nawet mocny plus tej idei Boga wszechmogącego. To bat na zło toczące naszą ludzkość. Mam radę, żyjmy tak jakby Bóg był. I nie ze strachu przed Bogiem. Ale tak dla siebie i bliskich, po to, aby mieli cię, za co wspominać. To jedyna forma dalszego życia, wśród potomnych. Są na to codzienne dowody, kiedy zaglądamy do historii. Patrzymy na wielkie dzieła, nie wszyscy wiedzą, że artysta nie żyje. A on jednak żyje wśród nas, dotyczy to wszystkich ludzi, którzy cokolwiek miłego, ważnego po sobie zostawili. Ciekawe, że do tego dążymy, instynktownie, cieszy nas mnoga rodzina. Nasze potomstwo to następny etap naszego życia. Ostatnie lata życia poświęcamy na dokończenie ważnych nie tylko dla siebie spraw. Kara dla tych, którzy, zostawią po sobie innym tylko smród i cierpienie innym, to potępienie i szybkie zapomnienie. Ciekawa jest myśl Miecznikowej na temat śmierci - „Boimy się śmierci tylko, dlatego, że na skutek chorób żyjemy za krótko i nie dożywamy pojawienia się momentu instynktu śmierci”. Tyko, że ta perspektywa się zmienia a to dzięki rozwojowi myśli ludzkiej. Mnie dziwi to, że ludzie tak bardzo boją się odchodzić, jakby było im źle tam skąd przyszli. Żyjemy nie tylko dłużej, ale mamy znacznie większy apetyt na życie. I dzisiaj żydzi tańcząc i śpiewając, patrzą w niebo, tam mieszka Bóg. Dzisiaj wszechobecne armie szamanów, które między sobą walczą o nadprzyrodzone, niezasłużone, wirtualne profity. Trzeba Marksowi przyznać rację, że to człowiek stworzył Boga, dodałbym na podobieństwo swoje. Jurij Gagarin, gdy tylko wrócił z kosmosu na ziemię zawołał - Boga nie ma! Przynajmniej ja go tam nie widziałem. Myślę, że ujrzenie Boga byłoby zaprzeczeniem jego istnienia. Jedynym argumentem na istnienie Boga jest wszechobecna harmonia świata, kosmosu. Nie mam nic przeciwko jakiejkolwiek religii. Ale jeśli hierarchowie kościelni w podstępny sposób sięgają po dusze w żłobkach, to sami w swoim piekle wylądują, którego zresztą wcale się nie boją. Bo chciwość przysłania im Boga. Ziemska chciwość nikomu się nie opłaca.

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować