Metoda marchewki i… hamburgera

2010-02-25 21:06:15 Redakcja Calisia.pl

Opisywana poniżej sytuacja ma miejsce w jednej z kaliskich szkół. Do szkoły tej oprócz dwójki moich dzieci chodzi pewnie ponad tysiąc innych. Szkoła ma mądrego dyrektora, którego poważam, za zmysł organizacyjny i wolę zapanowania nad tym wielkim zbiorowiskiem ludzkim. Szkoła ta ma też program, pewnie narzucony odgórnie: propagowania zdrowego jedzenia. Dzieci z młodszych klas dostają plasterki marchewki, czasami ogórek, całe szczęście rzadko paprykę - myślę, że to najmniej trafione warzywo. Jest fajnie i zdrowo, nawet troszkę elitarnie i trendy.

W szkole jest też sklepik, jego zaopatrzenie nie do końca odpowiada pojęciu „zdrowej żywności” jednak oprócz cukierków za 10 groszy i żelek, dziecko może sobie kupić kanapkę, drożdżówkę czy napój. Pamiętam, że były jabłka i chipsy jabłkowe, ale pewnie się nie sprzedawały, więc już nie ma.
W szkole tej, jest także stołówka, można pomyśleć zdobycz socjalna Państwa dbającego o młodych obywateli. Ja właśnie tak myślałem. Pomidorowa z makaronem i mielony z ziemniaczkami toż to samo zdrowie dla sportowców i energia dla spragnionych wiedzy. Jakież było moje zdziwienie, gdy odbierając mniejszą moją pociechę ze świetlicy musiałem się przedrzeć przez chmurę zapachu frytek i hamburgerów- całkiem jak w znanej sieci.
Za pierwszym razem myślałem, że mam omamy olfaktologiczne spowodowane przez nie zjedzone śniadanie - ah ten ciągły pośpiech. Następnym razem moje dziecko mnie uświadomiło, że to nie złudzenie, ale całkiem nowe menu w stołówce. Hamburgery, hot-dogi, frytki na stałe rozgościły się w szkole. W tym miejscu muszę dla jasności sytuacji powiedzieć, że już wcześniej równie zdrowe jedzenie dostępne było w małym barze naprzeciw szkoły. Jednak wierząc wywieszonym na drzwiach szkolnych kartkom zabraniającym uczniom opuszczać teren szkolny, sądziłem, że kontakt dzieci z przypalonym tłuszczem będzie raczej znikomy.
Na zarzuty czytających, że pewnie sam zabieram dzieciaki do fastfoodów odpowiadam, że owszem: moje dzieci chodzą ze mną na „szczęśliwy posiłek” raz w miesiącu i basta. Nie jest mi trudno je utrzymać z dala bo mieszkamy po drugiej stronie miasta, więc wizyty są naprawdę sporadyczne. Nie mam też zamiaru walczyć z sieciami, drobnymi budkami z kebabem i tym podobnymi.
Po prostu jest mi ciężko zrozumieć jakąś myśl przewodnią tej szkolnej polityki.
Na moje pytanie o nowe jedzenie Pan Dyrektor zareagował mało przyjemnie i powiadomił zniecierpliwiony, że: sanepid już bada jedzenie i ma wystawić „papier” czy jest to zdrowa żywność czy nie. Połączenie słów hamburger i zdrowa żywność było na tyle dla mnie ciężkostrawne, że nie zabłysnąłem radą, aby może zajrzał do Internetu, spytał dietetyka, czy choćby obejrzał film „Supersize me”. Nic. Odszedłem troszkę postraszony poważnym laboratorium, na odchodne tylko zapowiedziałem, że zapytam za jakiś czas o ten „papier z sanepidu”, bo może być przełomem w żywieniu i pewnie warto go będzie opublikować.
Co Wy o tym sądzicie drodzy Kaliszanie i Calisio? Nie mogę sam ogarnąć myśli przewodniej tych działań.
Z poważaniem Wasz Czytelnik

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować